Tak. Nadszedl w koncu czas pozegnania z ekipa w pracy (musze przyznac, ze z
pewnym zalem bo sie bardzo z nimi zzylem) i goscinna Malezja. Urwalem sie z
lancucha. Na pierwszy ogien poszedl Hong Kong. Miasto zrobilo na mnie
piorunujace wrazenie. Po pierwsze, WiFi w autobusie z lotniska. Przez pol
godziny rozmawialem przez skype'a i ani nie brzeklo. Tej sztuki nie
opanowali jeszcze w hotelu w ktorym mieszkalem, mimo ze rusza sie wolniej
;). Po drugie - ludzi na ulicach dzikie tlumy. Przychodzi nieodparte
skojarzenie z mrowiskiem. Po trzecie - ci wszyscy ludzie musza gdzies spac,
a poniewaz lezacy czlowiek zajmuje wieksza powierzchnie niz stojacy, musieli
pojsc w gore. I poszli jak wsciekli, zycie odbywa sie na tak olbrzymiej
ilosci poziomow ze dla ludka z prowincji, jak ja, jest to niemal nie do
ogarniecia.
Chodniki sa przy ulicy, ale tylko zeby wysiasc z
autobusu/taksowki, wjezdza sie schodami na gore na wysokosc 2 pietra i tu
dopiero sa chodniki po ktorych odbywa sie normalny ruch pieszych. Centrow
handlowych jest duzo. Tzw. Central to taka troche supergaleria w ktorej
pojedynczy sklep jest jak nasza galeria krakowska mniej wiecej :)
Pod ziemia bardzo sprawna siec metra, na powierzchni londynskie autobusy i
pietrowe tramwaje z poczatku XX wieku, wlekace sie niemilosiernie, ale
bardzo sympatyczne. Okazale budynki z czasow kolonialnych wyrozniaja sie
bardzo stylem i nieco (2 kondygnacje zamiast 200) wysokoscia. W KL bylo duzo
wysokich budynkow, ale to to jest zupelnie nowa jakosc :)
Ale w okolicy miedzydzielnicowych ruchomych schodow, w dzielnicy knajpianej
mozna sie poczuc jak w Londynie. Jak sie nie patrzy w gore.
Za miastem jest spokojniej. Styl budownictwa jest taki, ze gory, dzungla,
nic nic nic i nagle ryp, osiedle wysokosciowcow na kilkadziesiat tysiecy
ludzi. Masakra. Dla mnie ma to ta zalete, ze mozna dojechac metrem
(zamieniajacym sie tam juz w pociag) i piechotka, albo zielonym busikiem
wydostac sie na wies.
A na wsi, jak to na wsi, jakas otoczona murami wies obronna (tyle ze same
mury zostaly, a w srodku betonowe klocki, ostatnie oryginalne domki
niszczeja), jakas willa (tyle ze zruinowana, w miescie na plakatach swietuja
rocznice rewolucji, ale kto to poniszczyl to sie nie przyznaja), jakies
swiatynie (tyle ze takie jak wszedzie). Bardzo sie staraja cos pokazac,
swietnie przygotowane tzw. Heritage trail z mapka, strzalkami i ulotkami,
ale... jak to ktos kiedys powiedzial, szalu nie ma :)
Po 2.5 dnia opuscilem HK zadowolony, ale bez zalu.
Zdjec na razie nie bedzie (podobnie jak polskich znakow) bo nie mam na czym ich wstukac :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz