Najpierw o obiadach w knajpie w której stołuję się jak mnie nikt nie zabierze gdzie indziej :).
Stołówka jest w samej firmie (prawie 1000 pracowników musi coś jeść). Patrząc po jakości sztućców i kubków, jest to raczej niski standard (zresztą w fabryce spora część personelu to pracownicy fizyczni którzy raczej dużo nie zarabiają), ale jedzenie jest dobre. Można albo zamówić jakiś zestaw (ale zestawy są dla cieniasów), albo przejść sięe wzdluż rzadka misek z różnymi specjałami. Jest trochę kapusty i warzyw kapustopodobnych, z różnymi dziwnymi przyprawami, troche czegoś (to chiński specyfik), co wyglada jak gotowane chwasty - i pachnie podobnie, fasolki szparagopodobne (snake bean na to mówią :)) i do tego sosy w różnych kolorach, niektóre łagodne, inne potwornie ostre. Dalej mięsa, kurczak w kilku odslonach (z reguły ostry) i masa ryb i różnych dziwnych stworzeń morskich które w większości wyglądają jakby były posiekane 'razem z budą' a miny mają tak groźne że nie pożrą mnie tylko dlatego że sa w panierce. Jeszcze w nie za bardzo nie wnikałem, ale mój dystans do lokalnych specjałów maleje dość szybko i myslę że jeszcze będę wsuwał te potworki aż furczy. W sumie to już w weekend napchałem się krewetek z makaronem, ale byly takie...normalne. Stwory na stołówce w firmie są zdecydowanie groźniejsze. :)
Do tego bierze się w miseczkach owoce. Posiekane na kawałeczki mango, papaje melony różne, dżakfruty, ananasy i inne gady które nawet nie wiem jak się nazywają, bierze się ze trzy miseczki, potem jeszcze jakieś picie, podchodzi się do kasy i płaci np. 7zł.
Dzisiaj wieczorem byłem w japońsko - chińskiej restauracji.. Zamówiłem sok, kawę i rybę. Napoje dostałem od razu, a na rybę czekałem tak dlugo, ze byłem przekonany, że otrzymawszy zamówienie poszli ją dopiero posadzić i dopiero po jakimś czasie się zorientowali, że ryb sie nie sadzi tylko łowi wiec poszli łowić. Masakra! Po chyba 40 minutach uprzejmie zapytałem czy długo będę jeszcze czekał a oni zrobili wielkie oczy, że ja coś jeszcze zamawiałem. No i zaczęło się. W Monty Pythonie była raz taki skecz że gość dostał w knajpie brudny widelec (czy cóś). Tu było coś w ten deseń. Przepraszali mnie dłużej niż zajęło rzeczywiste przygotowanie dania i dostałem wypasiony deser :). A ryba była też fajna, choć pieruńsko ostra, i podana na liściu bananowym :)
Jeszcze tylko soki. Nie ma tu za bardzo (przynajmniej dotąd się nie spotkałem) soków z pudełka. Soki podają z tych owoców które są dostępne, a robią je tak, że biorą owoc, trochę wody (w zależności od owocu), potem bżżżżżż (kilka sekund), trochę lodu i już. Jak mówiłem że jestem tym zaskoczony i że mi się podoba to byli bardzo zdziwieni - 'przecież z pudełka by to było za drogie'. Racja. Szklanica świeżego soku kosztuje tu między 1.5 a 3.5 lokalnych kuczków.
Kiedy ostatni raz piliście w knajpie sok ze świeżych jabłek?
Smaczki z Ulicy Krokodylej.
OdpowiedzUsuńCzekam na opisy ramadanów, monsunów, orangutanów i wrażeń z rajskich plaży.
Gumowego czasu!