W ten weekend w ostatniej chwili zmieniłem plany i zamiast do Malaki wybrałem się do Cameron Highlands. Jest to wyżyna, ok 150km na SE od Penangu. Obszar rolniczy (ze względu na niższe temperatury i mniejsze ich wahania), z dość wysokimi wzgórzami (~2000m) i jakimś tam zapleczem turystycznym.
Był to najsłabiej zaplanowany z moich dotychczasowych tutaj weekendów - i tym razem pójście na żywioł nie sprawdziło się do końca - zobaczyłem mniej niż mogłem. Do tego pogoda była kiepska, zmokłem i zmarzłem co wydawało mi się dotąd w Malezji niemożliwe, a w niedzielę wracałem 250km (z tego 150 autostradą) motorkiem, po ciemku i w deszczu co naprawdę nie należy do przyjemności.
Dojazd planowałem tak: 'na południe do Ipoh i potem w lewo', nie spodziewałem się, że droga na południe to trzypasmowa autostrada a Ipoh to siedmiusettysięczne miasto :) Okazuje się, że ci śmieszni Azjaci zbudowali sobie całkiem dobre autostrady (i to sami, nie płaciła im za to żadna unia, ani Angole) mimo, że teren mają znacznie trudniejszy niż my. U nas zdaje się właśnie dowiadujemy się o przesunięciu poza `godzinę zero' kolejnych odcinków. Za to będą stadiony. Super.
Jak już się w Ipoh w lewo skręci to jedzie się dość mocno pod górkę - jakieś 70km. Różnica poziomów jest spora bo ipoh leży coś chyba z 20m npm a sama wyjeżdża się na jakieś 1700. Dróżka mocno łasuje, widoki byłyby piękne gdyby nie mgła. Jak już się dojedzie - rolnicze wioski, nie za pięknie, nie za czysto, zwraca uwagę olbrzymia ilość starych brytyjskich land roverów, takich z lat 70, w potwornym stanie, poobijane, powgniatane, czasem siadnięte zawieszenie, często bez szyb, ale jeździ i widać, że mimo 40 lat na karku jeszcze niejedną tonę kapusty przewiezie.
Na górze można sobie pozbierać truskawki (12RM za tackę i niesłodkie, za to przez cały rok), zobaczyć jak hodują pszczoły, zobaczyć farmy herbaty i powłóczyć się po dżungli. Dżungla w górach, oprócz tego że jest jeszcze bardziej nieprzebyta niż na dole - na 2000m wygląda dokładnie tak samo. Pogląd na okolicę ze szczytu można uzyskać tylko jeśli ktoś akurat zrobił w tym celu przecinkę. No, oczywiście jeśli akurat nie ma mgły.
W ogóle nasze lasy w porównaniu z tym co jest tutaj wydają się martwe i nieruchome. Tu (pomijając, że fizycznie jest to niespecjalnie wykonalne), strach zejść ze ścieżki - tyle odgłosów z zewnątrz dochodzi że można przypuszczać że się zostanie ukąszonym/zeżartym zaraz po opuszczeniu udeptanego traktu.
Cały czas coś piszczy, chrobota, ćwierka, szeleści i wydaje różne inne odgłosy. Na początku ciężko się przyzwyczaić do owadów imitujących odgłos cięcia kamieni za pomocą szlifierki kątowej. Do złudzenia! Najpierw szlifierka jest włączana i przez chwilę pracuje na swobodnie, na wolnych obrotach a po chwili zaczyna się cięcie. Trwa kilkanaście sekund, potem świerszczyk maszynkę wyłącza i daje sobie chwilę odpocząć. I od nowa. Inny gatunek do perfekcji opanował odgłosy dochodzące z fotela dentystycznego. Coś innego wydaje dźwięk podobny nie wiem do czego, ale jakbym chciał zilustrować dźwiękowo poruszającą się szybko w moją stronę grozę - to ten by się znakomicie nadawał. Oprócz tego jest tak gorąco i wilgotno, że po godzinie marszu mam już tego serdecznie dość. A tu jeszcze taki kawał...
Zdjęcia tu. Jak pisałem, pogoda była kiepska więc szału nie ma. Przyszły weekend też się zapowiada w krzorach, ale będzie już lepiej zaplanowany :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz