wtorek, 11 stycznia 2011
Miasto
Pierwsze co się rzuca w oczy to cholerny ruch lewostronny. Znaczy stajesz przy ruchliwej drodze, patrzysz czy nic nie jedzie i włazisz prosto pod nadjeżdżające auto czy skuter. Tak jest dopóki się nie nauczysz ż napierw się patrzy w prawo. Jak już się nauczysz to dochodzi dodatkowy stopień trudności - ulica może być jednokierunkowa. A nawet jak już po paru dniach wiadomo w którą stronę patrzeć, to i tak po przejściu połowy jezdni i popatrzeniu w lewo rzucasz (tak na wszelki wypadek) okiem w prawo :).
Jeżdzą tu zresztą tak bardziej ogólnie, samochody zdecydowanie wolniej niż u nas, szybciej (i mniej przewidywalnie) skutery, ale bez szaleństw. Przejść dla pieszych nie ma praktycznie w ogóle. Poza centrum nie ma też chodników. Zdarzają się tylko w miejscach o wyjątkowo dużym natężeniu ruchu pieszego. W pozostałych przypadkach łazi się wzdłuż ulic poboczami, trawnikami, betonami od rynsztoków. Trzeba uważać żeby do nich nie wpaść bo rzadko są płytsze niż metr. Ale w ogóle pieszych tu jest bardzo mało, poza kompleksami handlowymi ludzi gdzie jest mrowie, wszyscy jeżdżą autami albo na skuterach.
Policja w zasadzie do tej pory nie jestem pewien jak wygląda, nie widać ich tu wcale. Mimo to jest bardzo bezpiecznie.Większość ludzi jak zauważy że się na nich patrzysz to się uśmiecha i uprzejmi mówi `hello'. Brakuje tego u nas :)
Ta życzliwość jest ośmielająca, z przyjemnością zagląda się do ich sklepów, łazi między straganami (na których sprzedają ogromne masy rzeczy o których nawet nie śniło się ludziom w Europie). W trakcie tygodnia jestem w pracy i przeważnie wychodzę tuż przed zmrokiem (a zmrok zapada baardzo szybko), więc w zasadzie całe moje sródtygodniowe łażenie jest po ciemku. Mimo to jakoś nie jest straszno przejść przez środek blokowiska. W mojej okolicy te trochę lepsiejsze mają tak po 35 pięter te słabsze - tak po 20 a takie po 5-6 wyglądają już slumsowato. Okna pootwierane, albo nawet nie okna tylko takie kratkożaluzje z desek. Balkony zabudowane, poupychane tam wszędzie różnych worków i pudełek, ludzi w środku jak w autobusie, na dole podobnie, a jednak czujesz się tam bezpiecznie. Albo jesteś jak niewidzialny, albo witany życzliwym uśmiechem. Żadnych krzywych spojrzeń, `po co on tu przylazł', czy najmniejszych oznaków wrogości.
Ludzie, poza bardzo nielicznymi wyjątkami mówią po angielsku. Czasem słabo, czasem niezrozumiale (zwłaszcza Chińczycy), ale dogadać się idzie.
Ludzi są tak z grubsza trzy rodzaje. Hindusi, Chińczycy i Malaje (wszyscy są Malezyjczykami). Wygląda na to, że te trzy kultury (i religie) koegzystują ze sobą w całkowitej zgodzie. Jedni machają sobie naręczami kadzidełek, inni cośtam smęcą ze swoich minaretów i chodzą w chustach na głowach, ale jakoś jedni drugim nie przeszkadzają. Ba, są tu kościoły, synagogi i inne wynalazki i też to nikomu nie przeszkadza. Muszę się zorientować jak wygląda tutejsza scena polityczna :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Czy to miasto nazywa się jakoś takoś?
OdpowiedzUsuń